Kim jesteśmy online a kim offline?
Zapewne jestem to kwestia bardzo indywidualna. W moim odczuciu występują jednak
wyraźne różnice między tymi dwoma zjawiskami. O wiele łatwiej jest wykreować swój nowy
wizerunek online niż offline. Ba! W sieci jesteśmy w stanie kreować codziennie nowy
wizerunek i codziennie być kimś innym dla naszych cyber – przyjaciól. Co
więcej, wielu ludziom szybciej przychodzi znalezienie przyjaciół właśnie w
sieci. Być może wtedy są bardziej śmiali i odważni. A może wynika to z lenistwa
i niechęci do opuszczania swoich czterech ścian. Ciekawym jest fakt, że kiedy
już dochodzi do zawarcia przyjaźni przez internet i to nawet bardzo zażyłej,
osoby te nie decydują się nie spotkanie twarzą w twarz. Nie jest oczywiście to
regułą. Są takie osoby, nawet w moim otoczeniu, które poznają ludzi na
facebooku czy innych różnego rodzaju portalach i dla nich od początku celem
takiej znajomości jest spotkanie w bliższej lub dalszej przyszłości w tzw realu.
Sceptykiem odnośnie internetu również
Clifford Stoll. Twierdzi on bowiem, iż sieci komputerowe powodują wyizolowanie
społeczeństwa. Jego zdaniem najważniejsze są te doznania i przeżycia, których
doznajemy w naszym prawdziwym życiu, natomiast internetowe przygody to zupełnie
coś płytszego. Według niego „elektroniczne sieci prowadzą do erozji różnych
składników naszej społeczności”. [1]
Ja osobiście, podpisuję się pod tymi słowami. Nie uważam oczywiście, że świat
online jest zły, bynajmniej – moim zdaniem jest to świat, w którym powinno się
istnieć i płynnie funkcjonować. Aczkolwiek nie chciałbym żeby ten świat był dla
nas ważniejszy niż prawdziwe życie, żeby nie stał się dla nas właśnie
prawdziwym życiem.
Natomiast Allucquere Rosanne Stone
twierdzi, że online to „niewątpliwie przestrzeń społeczna, w której ludzie
spotykają się face-to-face, ale co innego już znaczy ‘spotkanie’, co innego też
‘face-to-face’”.[2] Jest to
w pewnym stopniu połączenie obu światów. Dzięki obecnym technologiom, możemy i
widzieć i słyszeć naszych rozmówców. Tylko pozostaje pytanie czy to nam
wystarcza? Czy nie brakuje nam obecności danej osoby obok nas? Takie „spotkania”
mogą być jedynie doraźnym lekarstwem i na pewno nie na dłuższą metę. Jednakże,
często zdarza mi się słyszeć jak ktoś się umawia z kimś na „spotkanie” online.
Mnie także zdarza się powiedzieć do znajomych na pożegnanie „ pogadamy jeszcze
na ‘fejsie’”. Nie jest to nic złego, ale tylko jako dodatek do życia offline.
Całe to analizowane przeze mnie zjawisko zostało nazwane
cyberkulturą. Pierre Levy zakłada, że opiera się ona na trzech fundamentalnych
przesłankach a mianowicie: możliwości łączności wszystkiego z wszystkim (interconectivity), idei wirtualnego
społeczeństwa (virtual community) oraz kolektywnej
inteligencji (collective inteligence). Zdaniem
Levy’ego błędem jest odbieranie realności i wirtualności jako dwóch całkowicie
skrajnych aspektów, a słuszne jest jedynie traktowanie wirtualności jako
opozycji do AKTUALNOŚĆI a nie do realności.[3]
Jeśli chodzi
o polskich myślicieli, kwestię tę najszerzej porusza profesor Zygmunt Bauman.
Przede wszystkim skupia się na związkach międzyludzkich i zastanawia się jak by
to było wymieszać te dwa światy Życiu
online nadaje on atrybut, który nazywa kamieniem filozoficznym. Twierdzi, że
jeśli w związku dwojga ludzi zaczyna się coś psuć, wtedy zaczynają się ze sobą
męczyć, w ich wspólnym życiu pojawiają się ciągłe pretensje. A tym wspomnianym
kamieniem filozoficznym w sieci jest przycisk „delete” i jego właśnie według
Baumana brakuje w prawdziwym życiu. Poznański filozof uważa, że dzięki takiemu
przyciskowi w offline żyłoby się każdemu z nas lepiej i łatwiej, a wręcz
bezproblemowo.[4] Przycisk
„delete” jest też na pewno tylko przykładem, bo dlaczego by nie używać w
relacjach partnerskich także przycisków „copy” , „escape” „back space” czy też „enter”.
A to, że w online jest łatwiej Bauman argumentuje także
poprzez kwestię zalotów, ich przebiegu i tego jak się kończą. W rzeczywistości
często jest to bardzo długi proces, który nie zawsze kończy się sukcesem.
Natomiast w sieci możemy w każdej chwili wylogować się, wyłączyć komputer i
właściwie ślad po nas ginie. Nie doświadczamy wtedy ani wstydu ani upokorzenia
ani zawodu.[5] Jest to
ciekawe podejście, ale wydaje mi się, że dość tchórzliwe i pesymistyczne.
Dlaczego od razu zakładać, że będzie źle i wszystko zakończy się
niepowodzeniem? Mam wrażenie, iż jest to swego rodzaju koło ratunkowe dla
ludzie mniej śmiałych.
Reasumując jest to temat – rzeka i pewnie tyle ile ludzi się
tym zajmujących, tyle opinii. Ja, ze swej strony pozostawiam to zagadnienie do
otwartej dyskusji w komentarzach;)
[1] http://www.zawojski.com/2008/02/04/cyberkultura-jako-nowy-paradygmat-kultury-medialnej-rozwazania-teoretyczne/
[2] Ibid.
[3] Ibid.
[4] http://www.artykuly-psychologiczne-online.pomoc-psychologiczna.com/milosc.html
[5] http://wyborcza.pl/magazyn/1,130290,13259382,Boimy_sie_wolnosci__marzymy_o_wspolnocie.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz